24 JESTEM W NAJLEPSZYCH RĘKACH

Pierwszy raz poczułam potrzebę codziennej Eucharystii już w liceum, jakieś dwadzieścia pięć lat temu. Tak do końca, to nie wiem, dlaczego… Może dlatego, że od dziecka śpiewałam w chórze parafialnym, katechezę miałam w salkach przyparafialnych, na krótko byłam też w Oazie – więc świątynia był dla mnie bardzo ważnym miejscem. Moja droga do szkoły prowadziła obok kościoła i jakoś tak czułam, że muszę tam wejść. Wiele razy udawało mi się być na Mszy św. przed lekcjami.

Potem studia, wolontariat, praca – i jakoś coraz trudniej było znaleźć czas na codzienną Eucharystię. Bo praca, bo ludzie, bo sen, bo… W końcu nawet, bo pies – przecież nie może być tyle sam w domu, mieszkam sama – ma tylko mnie…

I choć mijały lata i zawsze coś mi „przeszkadzało” w codziennej Eucharystii, potrzeba i tęsknota nigdy nie zgasły do końca, wiele razy obiecywałam sobie, że wrócę do Eucharystii w tygodniu… Bywały takie chwile, że się udawało, zawsze z poczuciem, że komuś lub czemuś ten czas zabieram… A potem znowu codzienność wygrywała i zostawała tylko niedziela…

Aż nadeszła jesień 2016 roku. W mojej parafii ruszał kolejny kurs Alpha i bardzo chciałam pójść. Jednak bałam się, że się nie uda – mój pies zachorował i wymagał wiele opieki. Cztery dni przed pierwszym spotkaniem, odszedł… W tych przedziwnych okolicznościach Bóg zaprosił mnie do czegoś niezwykłego, co trwa do dziś…

To na Alphie odkryłam, że wiele lat myślałam, że Bóg chce nas mieć idealnych i dopiero, gdy już tacy będziemy, możemy się do Niego zbliżyć i liczyć na Jego miłość. Uświadomiłam sobie, że cały czas próbowałam zdobyć takie religijne świadectwo z paskiem – a im bardziej się starałam, tym było gorzej i coraz częściej myślałam, że nie uda mi się zasłużyć na Jego miłość. Alpha uświadomiła mi, że jest dokładnie odwrotnie – Bóg już mnie kocha, bezwarunkowo, a ja tylko z Nim mogę wzrastać! To był początek mojego powrotu do codziennej Eucharystii… Znów bardzo chciałam tam być. Na początku stałam na samym końcu kaplicy, pod ścianą, jakby niedowierzając, że jestem tam chciana, że po tylu latach, to ciągle jest moje miejsce.

Parę tygodni później wzięłam udział w kursie „Nowe Życie”. Kurs trwał od piątku do niedzieli. W sobotę rano chciałam iść na 8.00 na Mszę, a potem prosto na kurs. Ale obudziłam się rano z gorączką, postanowiłam więc podleczyć się aspiryną i iść dopiero na 9.00, omijając Mszę. W ciągu dnia, na przerwie, zajrzałam na FB w telefonie i zobaczyłam takie oto słowa św. Ojca Pio:

„Naprawdę nie potrafię ci współczuć, ani przebaczyć tego, że tak łatwo zaniedbujesz przyjmowanie Komunii Świętej, a także świętą medytację. Córko moja, pamiętaj, że nie powraca się do zdrowia inaczej, jak tylko przez modlitwę i dzięki niej zwycięża się w walce. Do ciebie więc należy wybór” (Epist. III, s. 414, FB, Św. Ojciec Pio – Jego życie i myśli, 25 lutego 2017)

Bum! To było jak zimny prysznic… Czyli ciągle Bóg nie jest dla mnie Panem wszystkiego – nawet zdrowia! Poważnie potraktowałam słowa, że to do mnie należy wybór. Te słowa powracają do mnie do dziś w wielu trudnych sytuacjach, dzięki nim uczę się zapraszać Boga do wszystkich moich spraw – chorób i problemów też…

Kurs „Nowe Życie” okazał się dla mnie wędrówką przez całe moje dotychczasowe życie. Tym razem widzianym z perspektywy Boga. Na kurs szłam, myśląc o sobie jako o kimś porzuconym przez tatę jeszcze przed narodzinami i całe życie zabiegającym o akceptację całego świata. Po tych trzech dniach wyszłam jako umiłowana córka Boga, którą niebieski Ojciec opiekował się w każdym momencie życia od samego początku. Dosłownie, od samego początku – moja mama prowadząc mnie codziennie przed 6.00 rano do żłobka powierzała mnie modlitwie sióstr Służebniczek z Panewnik. Zrozumiałam, że zawsze czułam tę wymodloną opiekę. Choćbym nie wiem jak bardzo „chciała” pakować się w kłopoty, zawsze jakoś wychodziłam z nich bez szwanku… Dziś wiem, że po prostu był ze mną najlepszy Ojciec… Ta świadomość ułatwiła mi też przebaczenie mojemu ziemskiemu tacie.

Od tej chwili codziennie staram się być na Eucharystii – w końcu, po 40 latach szukania Ojca, odnalazłam Go tak blisko. Zawsze przy mnie był, tylko ja nie wiedziałam, gdzie patrzeć. W wielu osobach szukałam ojca przez te lata – w mądrych kapłanach, w dobrych nauczycielach, w serdecznych przełożonych, a On był tak blisko… Mamy tyle lat do nadrobienia… 

Codzienna Eucharystia nie jest końcem mojej drogi do Ojca. Bóg chce, żebyśmy wzrastali przez całe życie i pozwala nam to osiągać w najlepszym dla nas tempie i czasie. U mnie to wygląda, na przykład, tak: pewnego dnia ksiądz na Mszy powiedział, że na spotkanie z Panem dobrze jest przyjść przygotowanym i wiedzieć, co chce nam powiedzieć danego dnia. Odtąd co wieczór czytam czytania z kolejnego dnia i coraz bardziej chcę poznawać Słowo Boże.

A Słowo Boże zmienia życie. Na jednej z Mszy w lutym zeszłego roku było czytanie o Kainie i Ablu. W kazaniu ksiądz zauważył, że Pismo Święte to słowo żywe i odnosi się zawsze do tu i teraz. Zadał nam na „zadanie domowe” skontaktowanie się tego dnia ze swoim rodzeństwem. Od razu pomyślałam o swoim bracie, który jakiś czas temu zerwał kontakty z rodziną. Napisałam do niego – zareagował, jak zwykle, serią złośliwości. Ale napisałam też do mojej przyrodniej siostry (córki mojego taty z kobietą, do której odszedł). Wiedziałam, że jest w ciąży, więc zapytałam, jak im tam z Maleństwem w to zimno. I na tym krótkim SMS-ie Bóg zbudował niezwykłą relację. Siostra odpisała i tak się zaczęło. Najpierw coraz częstsze SMS-y, później odwiedziny w szpitalu, gdy urodził się mój siostrzeniec, potem opieka nad Maleństwem, gdy umierała mama mojej siostry. Dziś wiem, jak to jest mieć siostrę. Dzięki Słowu Bożemu obie to wiemy.

W codziennej Eucharystii, zaczynając z Chrystusem dzień, wiem, że jestem w najlepszych rękach, wiem, że On mnie przemienia i bardzo tego chcę… Przyjmując codziennie Jego Ciało coraz bardziej Go rozumiem i poznaję. Codzienna Eucharystia pozwala mi też być członkiem niezwykłej wspólnoty, budowanej w Chrystusie – i dzięki temu poprawiać relacje w innych miejscach.

Na codziennej Eucharystii czuję się jak w Domu Ojca, to jak odwiedziny, kogoś, kogo się bardzo kocha. Wiem też, że to nie wszystko, co Bóg przygotował dla mnie w Eucharystii. Z radością czekam na więcej. Dziś wiem też, że ta silna potrzeba sprzed lat, by być w kościele, to tęsknota córki za Ojcem, najlepszym Ojcem.

Dziękując Bogu za wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tej drodze, proszę też o modlitwę o wytrwanie na niej do końca.

CHWAŁA PANU!!!

Maria Magdalena – szczęśliwie odnaleziona córka