05 ŁAWKA NA MIEJSKIM SKWERZE

Już jako mała dziewczynka uciekałam w świat książek. Byłam w oazie i dlatego czytałam dużo książek religijnych. Początkowo wielu z nich nie rozumiałam, ale zachwycał mnie ich język. Na oazach zawsze najbardziej lubiłam Namiot Spotkania, w którym koncentrowaliśmy się na wybranym fragmencie Pisma Świętego. Potrafiłam myśleć o jednym zdaniu przez cały przeznaczony na Namiot Spotkania czas. W ciągu roku, w szkole, brakowało mi tego. W domu wciąż był harmider, bo mam czworo rodzeństwa, ale potrzeba zaszycia się gdzieś, żeby poczytać, była zawsze silniejsza. Chodziłam z książką lub Pismem Świętym na skwer w moim miasteczku. Tam na ławkach siadywali głównie panowie z piwem. A potem pojawiłam się ja. Bywało, że zaczepiali przechodzących – mnie nie przeszkadzali nigdy.

Moja animatorka kupowała nam takie małe, kolorowe, kwadratowe książeczki ze złotymi myślami. Mam je do dziś i wciąż do nich zaglądam. Krótkie zdania z tych książeczek często okazywały się praktycznymi drogowskazami w problemach. Młodzież w mojej szkole dzieliła się na „religijną” – oazowców i imprezowiczów. To były jeszcze takie czasy, kiedy jednak każdy coś czytał, więc oazowcy biegali z tymi książeczkami, a imprezowicze z gazetami: „Naszą Miss” i „Popcornem”. Spotkałam niedawno koleżankę ze szkoły, która mi to przypomniała. Ona była wówczas w tej drugiej grupie. I ze śmiechem powiedziała: „Ty na pewno masz te swoje książeczki i wciąż coś w nich odnajdujesz. Ja wyrzuciłam ze strychu w czasie remontu wszystkie „Popcorny”, bo uświadomiły mi, że nie mam z tamtą osobą nic wspólnego”. I wtedy pomyślałam, że przecież i ja się zmieniłam – ale dzięki czytanym wtedy książkom, które ciągle są ze mną, rozumiem, co mnie zmieniało i dlaczego. Owszem, dorosłam i dojrzałam, ale nie muszę stawiać grubej kreski między tamtą i obecną mną.

Ewa