07 KOPALNIA BOŻEJ MIŁOŚCI

Dzwoni budzik. Z trudem otwieram oczy, ale zaraz uświadamiam sobie, że to nowy dzień darowany mi przez Pana! Zmęczenie gdzieś znika, a serce napełniają radość i nadzieja na nowe spotkanie, nowe łaski od Boga, które On tak hojnie przygotowuje dla każdego z nas! Zachwyca mnie myśl o tym, jak bardzo Bóg mnie umiłował i jak bardzo zależy Mu na mojej odpowiedzi na tę Miłość! Chcę ten kolejny dzień przeżyć z Bogiem i dla Niego! Czuję, że moje serce przepełniają wielka wdzięczność i tęsknota za Panem Jezusem. Chociaż na zewnątrz jest szaro i zimno, biegnę na spotkanie, by wyrazić moje dziękczynienie: na Eucharystię. To tutaj mogę najpełniej spotkać się z Miłością, z samym Bogiem.

Biegnę, a po drodze mijam ludzi, cicho w sercu ich błogosławiąc. Kiedyś byli mi całkiem obojętni, ale właśnie na Eucharystii odkryłam, że są częścią tego samego ciała, co ja – Kościoła i dziećmi tego samego Boga – Boga, który tak bardzo tęskni za każdym z nas. To tu poznałam pragnienie Jezusa, abyśmy byli jedno, i zobaczyłam, że jestem też odpowiedzialna za innych.

Kiedy na Eucharystii wypowiadam słowa: „Proszę was, bracia i siostry, o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego” – to nie tylko proszę innych za mnie, ale i jestem proszona o tę modlitwę przez stojących obok uczestników Eucharystii. Dawniej nie było to dla mnie takie oczywiste, skupiałam się wyłącznie na sobie i na tym, czego ja potrzebuję. Uświadomiłam sobie też, że w czasie Mszy Świętej niejako spotykam się ze wszystkimi chrześcijanami modlącymi się na całym świecie, że jest to miejsce, w którym Bóg nas w cudowny sposób jednoczy. Zrozumiałam znaczenie słów: „Do zobaczenia na Eucharystii!”, wypowiedzianych kiedyś przy rozstaniu z osobą z innego kontynentu. Radosnym odkryciem było dla mnie też uświadomienie sobie obecności przy ołtarzu w czasie ofiary Mszy świętej całego Nieba, uwielbionego razem z Maryją, Aniołami i świętymi oraz tego, że mogę wraz z nimi głosić Chwałę Boga, wołając: „Święty, Święty, Święty…”. To przedsmak uczty niebiańskiej… Tu Niebo łączy się z ziemią…

Dawniej nudziłam się na Eucharystii. Nie rozumiałam, że nie jest to tylko pamiątka z życia Pana Jezusa, ale że to przede wszystkim żywe wydarzenie, do którego to właśnie ja jestem zaproszona, wezwana. Przez lata stopniowo odkrywałam – i nadal ciągle odkrywam –bogactwo i głębię tego spotkania. Bóg z groźnego sędziego stał się dla mnie najpierw Panem, a potem Oblubieńcem, który zaprasza mnie do szczególnej relacji: najpiękniejszej Miłości.

Zaczęłam przyjmować Słowo Boże, czytane na Mszy świętej, jako słowo Boga do mnie i o mnie, rodzaj Jego listu. Uświadomiłam sobie, że słuchając Ewangelii, uczestniczę niejako w opisywanych wydarzeniach, że one dzieją się właśnie w tym momencie, że to ja teraz staję pod krzyżem – i to jako oprawca…

Bóg obudził we mnie głód Jego Słowa, zaczęłam codziennie czytać Biblię i modlić się – rozmawiając z Nim. Uwierzyłam, że Jezus jest żywo obecny w Mszy Świętej w osobie kapłana, w Słowie Bożym, w konsekrowanym chlebie i winie…

Było dla mnie wielkim odkryciem, że ja też mam uczestniczyć w Ofierze Eucharystycznej, a nie tylko być jej biernym widzem. Zrodziło się we mnie pytanie: „Jaki dar ja składam wraz z kapłanem na ołtarzu, aby ofiarował go Bogu?”. Ciągle jest dla mnie trudem pamiętanie o tym, by mój Anioł Stróż nie szedł smutny, „z pustymi rękoma”, do ołtarza, ale by niósł radośnie to, co w sercu pragnę ofiarować Bogu. Czując się współuczestniczką Eucharystii zaczęłam służyć na niej jako lektor – wbrew mojej naturze, pokonując wielką nieśmiałość – ze względu na Pana i właśnie dla Niego. Przez podjęcie tej służby Bóg przygotowywał mnie do innych zadań w Kościele, przemieniał mnie, uczył pokory, przełamywał we mnie wycofanie i niepewność.

Częsta Eucharystia stała się dla mnie umocnieniem do codziennego wychodzenia z niewoli grzechu. Zobaczyłam wiele moich grzechów, ujrzałam je w nowy sposób, nie jako przekroczenie jakichś praw i nakazów, ale jako konkretną ranę zadawaną Sercu Boga. Uświadomiłam sobie, jak bardzo potrzebuję Boga, Jego ofiary zbawienia i jak bardzo jestem bezradna i krucha, gdy chcę opierać się tylko na własnych siłach. Zachwyca mnie wielka Miłość Boga, Jego Miłosierdzie i cierpliwość do mnie. Jest moją największą radością możliwość przyjmowania Ciała Pana Jezusa i zjednoczenia się z Nim w Komunii Świętej. Zadziwia mnie pokora Boga i Jego zaufanie, z jakim tak bezbronnie powierza się w ręce człowieka, czyniąc z niego swoje tabernakulum…

Msza Święta jest dzisiaj dla mnie miejscem przebaczenia, ale i miejscem posłania do innych. Słowo „idźcie!”, wypowiadane przez kapłana na końcu Eucharystii, nabrało nowego znaczenia. Zobaczyłam zadanie, jakie stawia przede mną Bóg: przyprowadzenia innych do Niego, niesienia innym dobrej nowiny o Zbawieniu. Pamiętając o tym, zaczęłam serdeczniej traktować ludzi, okazywać im życzliwość, dzielić się z nimi dobrym słowem, uśmiechem… Po jakimś czasie zauważyłam z radością, że to udziela się innym – i teraz oni niejako chcą mnie uprzedzić w tym dzieleniu się dobrem, a także niosą je dalej. Ufam, że jest to miłe Bogu i mam nadzieję, że ta moja mała, cicha ewangelizacja przyniesie dobre owoce…

Dzięki Eucharystii pokochałam też kapłanów. Zobaczyłam, jak wielkim darem podzielił się z nimi Bóg, dając im władzę sprowadzania Zbawiciela na ołtarze i czyniąc z nich szafarzy sakramentów! Jak wielkim bogactwem jest dla nas obecność kapłanów i możliwość korzystania z ich posługi! I jak bardzo trzeba się za nich modlić! Gdy byłam dzieckiem, z zazdrością patrzyłam na księży jako na tych, którzy już mają „z urzędu zapewnione” niebo. Dzisiaj widzę ich jako tych stojących na pierwszej linii frontu i tak bardzo potrzebujących wsparcia naszej wielkiej modlitwy w walce z królestwem ciemności. Noszę ich w sercu i dziękuję Bogu za każde powołanie…

Tak Eucharystia zmieniła się dla mnie z nudnej ceremonii w prawdziwą kopalnię Bożej Miłości i miejsce mojej przemiany… Dziękuję Bogu za ten największy dar Jego obecności i spotkania! Czuję, że stoję dopiero na progu tej kopalni. Wszystko jeszcze przede mną…

Ola Dzięgiel