12 NAWRÓCONY ATEISTA

W temacie życia i ewolucji mojego życia religijnego (w szczególności stosunku do Eucharystii) muszę przede wszystkim wyznać, że miałem okres na tyle znaczącego zwątpienia (od 17. do 21. roku życia), że mogę uważać się dziś za nawróconego ateistę.

W okresie dziecięctwa moja wiara była gorliwa i bezproblemowa, ale też pozbawiona jakiejkolwiek refleksji racjonalnej. Przeto wspominam ten czas błogo, lecz także z pewnym dystansem i wyrozumiałością właściwą dorosłemu.

Później odszedłem od wiary wpojonej mi w dzieciństwie przez Rodziców – prostych, galicyjskich chłopów, których gorąca, prostolinijna religijność, nigdy chyba nie skażona zwątpieniem, do dziś bywa przedmiotem mej zazdrości. Odszedłem – i jest to zapewne przypadek w tamtych latach typowy – zauroczony mocą tzw. „nauki”. Powierzchowność (dziś to wiem!) spojrzenia na jej dokonania nie pozwoliła dostrzec rys na, zdawałoby się, doskonałej mozaice, krzyczącej wręcz logiką powiązań, oślepiającej prostotą (pozorną, jak miałem się później przekonać) tłumaczeń, miażdżącą potężnymi mackami racjonalizmu wątłą roślinkę mej wiary, hodowaną na niepewnej glebie sentymentalizmu.

Mechanizm, jaki tu zadziałał, odwiódł od wiary niejednego młodego człowieka, który, podobnie jak ja, pełen kompleksów trafił z zabitej deskami wsi w wartki nurt wielkomiejskiego życia. Poszukując swojej szansy, odnalazł ją w predyspozycjach intelektualnych. Jak mu więc nie wierzyć w moc rozumu, skoro dzięki niemu osiągnął sukces i zyskał akceptację środowiska? Procesowi sprzyjała zresztą odgórna ateizacja obowiązująca w realiach PRL.

O tym, że potęga rozumu i wszechmoc nauki są iluzją zaledwie, miałem się przekonać później. Wówczas, gdy traciłem wiarę, zabrakło ludzi, by tę prawdę przede mną odkryć. Za to mnóstwo było takich, którzy pieczołowicie umacniali kiełkujące we mnie przekonania pozytywistyczno-materialistyczne. Pojawiali się jako autorzy książek popularnonaukowych, które chłonąłem, jako lektorzy wiadomych instytucji, pielgrzymujący po internatach i szkołach apostołowie naukowego światopoglądu.

Utraciłem przeto wiarę, zauroczony potęgą rozumu. Lecz tenże rozum pozwolił mi ją odzyskać. Stało się to w latach studenckich, gdzieś między sinymi od papierosowego dymu pokojami akademików, a zatłoczoną ludźmi o gorących głowach małą salką duszpasterstwa akademickiego. Między salami wykładowymi, gdzie pełen skupienia uprawiałem mozolną wspinaczkę ku wyżynom ścisłej wiedzy, a długimi alejami parku, w którym na trwających czasem do brzasku spacerach wykłócałem się z wierzącymi przyjaciółmi, mocno nieraz zdegustowanymi mym racjonalistyczno-pozytywistycznym skrzywieniem.

Powrót do praktyk religijnych był naturalną konsekwencją nawrócenia, ale też należy przyznać, że okres ateizmu pozostawił znaczący ślad w pojmowaniu religijności i własnej hierarchii wartości. W szczególności dotyczy to liturgii, którą uważam, owszem, za wartościową, ale będącą w większym stopniu elementem kultury niż tego, co stanowi jądro Dobrej Nowiny. Sama Eucharystia takim jądrem bezsprzecznie dziś dla mnie jest, ale mam wrażenie, że osobiście bez całej tej liturgicznej oprawy bym się obył.

T.S.