13 WIECZNE MISTERIUM KOŚCIOŁA

Jestem osobą, która w swym życiu uczestniczyła we Mszach świętych trzech rytów: przedsoborowej, posoborowej i neokatechumenalnej. Nie jestem teologiem, ani historykiem Kościoła, więc trudno mi ocenić te ryty pod względem formalnym – czy zmiany były słuszne czy nie, czy są zgodne z pierwowzorem z pierwszych wieków chrześcijaństwa, czy też nie itp. Nie to jest jednak sednem tego świadectwa. Według mnie, wszystkie ryty mają niewątpliwie oczywiste cechy wspólne, z których najważniejsze to Przeistoczenie, czyli przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Pańską oraz Komunia – ale też różnią się od siebie dość znacznie w sferze odbioru Mszy świętej jako całości.

Ryt trydencki, przedsoborowy, to ryt mojego dzieciństwa i czasu „wczesno-nastoletniego”. Pamiętam, że Msza sprawowana przez kapłana przy bogato zdobionym ołtarzu sprawiała na mnie duże wrażenie. Nie rozumiałam tego, co mówił kapłan, gdyż obowiązkowym językiem sprawowania liturgii była wówczas łacina – ale brzmienie nieznanego mi języka, wszystkie celebracje dokonywane podczas Mszy, to szeptanie słów modlitwy nachylonego nad ołtarzem kapłana, wszystkie gesty, śpiewy, kadzidła i dzwonki, przyjmowanie Komunii świętej przy balaskach, sprawiały, że odbierałam Mszę jako misterium, coś niezwykłego i tajemniczego. Sacrum celebracji mszy obrządku łacińskiego czuło się wszystkimi zmysłami.

Gdy kończyłam szkołę podstawową, rozpoczęło się przechodzenie z rytu trydenckiego na posoborowy – zwyczajny, obecnie obowiązujący. Nie zmartwiło mnie wówczas przejście z łaciny na język polski. Byłam na etapie odkrywania świata już nie od strony zapachów i dźwięków, ale wiedzy o nim, dlatego wiedza o tym, co się dzieje przy ołtarzu, co kapłan mówi podczas każdej części celebracji, była dla mnie czymś nowym i interesującym, co sprawiało, że bardziej świadomie wchodziłam w uczestnictwo we Mszy świętej. Nie byłam już w znacznej części jedynie obserwatorem tego, co się dzieje podczas Mszy, ale mogłam być jej współuczestnikiem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jednakże zawsze jest „coś za coś”. W tym przypadku to „odkrycie kart” sprawiło, że znikł element niezwykłości i tajemniczości. Sacrum zeszło na ziemię i stało się czymś zwyczajnym.

Późniejsze lata to przyzwyczajanie się również do nowych śpiewów, często przy akompaniamencie zespołów młodzieżowych, „szarpiących druty” na gitarach, bębniących w perkusję. To też było novum, które z jednej strony „urozmaicało” Msze, głównie te „młodzieżowe”, ale również było odejściem od wiekowej tradycji śpiewu przy akompaniamencie organów. Czy to było dobre? Mnie to się wówczas podobało i często podoba się również dzisiaj, gdy ta muzyka „młodzieżowa” jedynie towarzyszy Mszy świętej, uzupełniając ją o przyjemną dla ucha melodię. Denerwuje mnie jednak, gdy zespół sam „celebruje się” i jego gra, zamiast towarzyszenia Mszy, staje się jej głównym elementem – jakby zespół miał swój koncert, a Msza była jedynie jego dodatkiem. Spotkałam się kiedyś z taką sytuacją i współczułam księdzu, który cierpliwie czekał na zakończenie Agnus Dei w postaci długiej i rozbudowanej „solówki” w wykonaniu członkini takiego zespołu.

Kilkanaście lat temu weszłam na Drogę Neokatechumenalną, która ma swój ryt sprawowania Mszy świętej, zwanej Eucharystią. Był on dla mnie znowu czymś nowym w sferze celebracji różnych części Mszy świętej, ale wbrew powszechnej opinii, szczególnie tzw. „tradsów”, jej odmienność względem zwykłej Mszy jest o wiele mniejsza niż między zwykłą Mszą a tą w rycie łacińskim. Niewątpliwie Eucharystia na Drodze ma większy wymiar wspólnotowy, szczególnie gdy sprawowana jest w pojedynczej wspólnocie. To sprawia, że obrzęd pokoju czy sama Komunia mają tu specjalny obrządek, z jednej strony wzmacniający więź pomiędzy członkami wspólnoty a z drugiej, co najważniejsze, wzmacniający więź z Chrystusem, którego Ciało i Krew przyjmujemy podczas Eucharystii.

Na koniec – co daje mi Eucharystia?

Przede wszystkim – łączność z Kościołem, ustanowionym przez Chrystusa podczas Ostatniej Wieczerzy, możliwość pełnego uczestnictwa w ustanowionym przez Niego misterium, które trwa od dwóch tysiącleci i ma trwać aż po koniec świata.

Eucharystia daje mi również siłę na zmaganie się ze złem tego świata, który zmienia się na moich oczach.

Daje mi też ufność, że moje dzieje – indywidualne, ale także te w wymiarze globalnym – są pod kontrolą Boga w Trójcy Jedynego.

Teresa B.